Ekolodzy z Piątej Alei – Julia Pańków

Posted: 2 listopada, 2010 in antykonsumpcjonizm, freeganizm

Wyłączają lodówki, nie latają samolotami i nie używają podpasek. Jedzenie zdobywają na śmietnikach. Swoimi doświadczeniami dzielą się na blogach. Na świecie przybywa ekologicznych radykałów.

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,80530,5089392.html

‚Zrobiłam to. Wyłączyłam lodówkę. Czy jestem już wystarczająco zielona?’ – takie posty krążą po ekologicznych blogach. Dzisiaj same postanowienia nie wystarczą, trzeba jeszcze nimi się podzielić. Mieszkająca w Toronto Vanessa Farquharson na swoim blogu „Green as a thistle” obiecała, że każdego dnia będzie coś nowego robić dla środowiska. Najpierw przesiadła się z samochodu na rower, potem porzuciła jednorazowe chusteczki (co przyszło z większym trudem), zrezygnowała też z plastikowych torebek i postanowiła jeść tylko lokalne produkty. Kiedy już nic nowego nie przychodziło jej do głowy, poprawiała po innych źle segregowane śmieci.
Na początku jej blog czytało około 500 osób, z czasem kilka tysięcy. Po roku sfotografowała się na tle pustej, nieczynnej lodówki i obiecała swoim czytelnikom, że większość zmian utrzyma na stałe. Kilka dni po tym, jak Vanessa pożegnała się z lodówką, Colin Beavan znany jako No Impact Man odłączył prąd w swoim apartamencie na nowojorskiej Piątej Alei. Z żoną i dwuletnią córką zrezygnowali nie tylko ze światła, ale też z lodówki, telewizora, odkurzacza. Jak zapewniał na swoim blogu, jedyną trudnością było utrzymanie w chłodzie mleka dla córki. Oczywiście natychmiast otrzymał rady w kwestii mleka (wystarczy trzymać je w wiadrze z zimną wodą). Brak prądu nie oznacza, że Colin nie korzysta z komputera. Używa laptopa zasilanego baterią słoneczną.
Z komputera korzysta także weteran ekologicznego trybu życia znany w blogosferze jako Greenpa. Swoje życie streszcza w ten sposób: ’30 lat życia w lesie. Bez bieżącej wody. Bez lodówki. Bez drogi do domu. Ogrzewanie drewnem, elektryczność z paneli słonecznych. Dobra wiadomość: nadal żyję ultraekologicznie’. Choć Greenpa od lat chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami, dopiero od roku prowadzi blog. Od tego mniej więcej czasu coraz więcej osób decyduje się na radykalne kroki, by żyć ekologicznie bez wyjeżdżania z miasta.
Kiedy Colin Beavan ogłosił, że żyjąc w Nowym Jorku, ograniczy zużycie energii i konsumpcję, znajomi stukali się w czoło. ‚To jest do zrobienia, ale na wsi’ – mówili. On uznał jednak, że nie można zostawiać spraw środowiska innym. Większość Amerykanów żyje w mieście. ‚Musimy wziąć sprawy w swoje ręce, bo państwo nic nie zrobi’ – pisze na swoim blogu Sharon Astyk, która od czterech lat wzywa, żeby w domach zużywać tyle energii co chiński wieśniak, czyli o 90 proc. mniej. Przekonuje, że tylko w ten sposób unikniemy najgorszych skutków globalnego ocieplenia. Można zacząć od używania sznurów do suszenia prania (co dla wielu Amerykanów jest nie mniej szokujące niż wyłączenie lodówki), radzi Sharon i namawia także do uprawy warzyw, wyrobu masła, zmniejszenia ilości śmieci, rezygnacji z papieru toaletowego, podpasek i tamponów.

Compact

Segregacja śmieci, rezygnacja z plastikowych torebek, przesiadka z samochodu na rower to podstawy, o których nie warto wspominać. Dziś ekologiczne ruchy nawołują, żeby nie kupować i nie podróżować wcale – a przynajmniej tak mało, jak to możliwe. Nina i Sev Williamsowie, dobrze zarabiające małżeństwo z Kalifornii, nie pojadą na ślub siostry Niny. Siostra bierze ślub w Hiszpanii, a oni postanowili nie latać już samolotem. Na wakacje pojadą najwyżej hybrydowym samochodem (na paliwo i baterie słoneczne) i nie dalej niż 120 mil. Poczucie winy z powodu paliwa, które zużywa samolot, okazało się większe niż poczucie winy wobec siostry.
Williamsowie należą do coraz liczniejszej grupy osób, które odpowiedziały na kampanię „Zostań w domu” portalu Globalu Cool walczącego z ociepleniem. ‚Lepiej uratować świat, niż go zwiedzić’ – przekonuje Global Cool. Z roku na rok rośnie rynek produktów zielonych, ekologicznych i organicznych. Nie likwidują one jednak problemu nadmiernej konsumpcji czy produkcji odpadów. Ich dystrybucja, transport, a czasem też produkcja przyczyniają się do degradacji środowiska tak samo jak zwykłe produkty. Ale wysoka cena daje klientom poczucie czystego sumienia. Jednak nie daje go dziennikarce i pisarce Judith Levine, która postanowiła powstrzymać się od zakupów przez rok (napisała o tym książkę „Not Buying It”).
Rok po tym, jak Levine przestała chodzić na zakupy, na podobny pomysł wpadła grupa przyjaciółek z San Francisco. Spotkały się z okazji świąt Bożego Narodzenia i jak co roku ubolewały nad szaleństwem prezentów, z których większość ląduje później w koszu na śmieci. Stworzyły grupę Compact. Ubrania i zabawki dla dzieci kupują w second handach albo się nimi wymieniają. Książki wypożyczają z biblioteki albo wymieniają na stronie bookcrossing.com (odpowiednik polskiego podaj.net). Na urodziny zamiast kupować prezent, pieką tort. Sprzęty gospodarstwa domowego zdobywają w serwisie darmowej wymiany Freecycle, który ma oddziały na całym świecie, także w Polsce.
Wyjątek zrobiły dla jedzenia, leków, bielizny i przedmiotów, od których zależy bezpieczeństwo, np. części rowerowych. Niekupowanie okazało się na tyle łatwe, że po trzech latach większość założycielek Compactu nie chce wracać do konsumpcji. W dodatku z każdym tygodniem za ich przykładem idą nowi ludzie i dziś żyje tak 8 tys. osób na całym świecie.

Jedzenie zamiast bomb

Czekoladki Godivy, koszerne bułki, a może lody z koziego mleka? Wszystkie to – nie napoczęte, zepsute czy przeterminowane – można znaleźć na nowojorskich śmietnikach. Wiedzą o tym freeganie, grupa ludzi, która zdobywa żywność za darmo i przy okazji zmniejsza jej marnotrawstwo. Działają trochę jak partyzantka – wiedzą, gdzie i o jakiej porze są najlepsze łupy. Całą tą wiedzą dzielą się oczywiście w internecie.
Organizacja nowojorskich freeganów jest już na tyle sprawna, że czasem zapraszają dziennikarzy, robią też specjalne pokazy połączone z wykładami dla początkujących. Ten proceder nie jest co prawda legalny, ale część sklepów i restauracji skrycie się z niego cieszy. Może mają wyrzuty sumienia? Z powodu ostrych przepisów sanitarnych pozbywają się codziennie gigantycznej ilości jedzenia. Dobrego jedzenia. Jak wynika z badań, nawet 50 proc. tego, co kupują Amerykanie, trafia do śmietnika. Przeciętna czteroosobowa rodzina wyrzuca rocznie na śmietnik 590 dol. w samym jedzeniu, z czego 15 proc. w oryginalnym opakowaniu.
Freeganom dała początek w latach 90. Food Not Bombs, organizacja, która jako pierwsza dobre jedzenie wyrzucone przez sklepy czy restauracje zbierała dla potrzebujących. Freeganie, którzy działają już w wielu miastach Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej, nie są głodni. Większość pochodzi z klasy średniej, ma wykształcenie, dobrą pracę. Nie szperają po śmietnikach dlatego, że muszą. Ale żywiąc się na śmietnikach Manhattanu, czasami jedzą lepiej, niż gdyby chodzili na zakupy.

Dodaj komentarz